Dariusz Rosati

O budżecie na rok 2023

Kilka dni temu Sejm głosami PiS przyjął projekt budżetu na 2023 rok. Poniżej pokazuję, że rząd chce wydać znacznie więcej pieniędzy niż zapisał w budżecie, że deficyt sektora fp będzie kilkakrotnie większy niż planowany deficyt budżetowy, a zadłużenie na koniec 2023 może przekroczyć 2 biliony zł.

W projekcie ustawy budżetowej przedłożonym Sejmowi rząd planuje dochody na poziomie 605 mld zł, wydatki na poziomie 673 mld zł i deficyt budżetu na poziomie 68 mld zł. Ale liczby te mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Po raz kolejny mamy bowiem do czynienia z księgową mistyfikacją i próbą ukrycia – coraz gorszej – sytuacji w finansach publicznych. Aby uzyskać prawdziwy obraz stanu finansów państwa, należy zweryfikować podstawowe wielkości założone w ustawie budżetowej oraz uwzględnić także wydatki realizowane poza wąsko zdefiniowanym w ustawie budżetem państwa.

Zacząć trzeba od zawyżonych dochodów budżetu państwa, które nie uwzględniają skutków silnego spowolnienia gospodarczego w 2023 r. Jest mało prawdopodobne, aby w warunkach prognozowanego wzrostu nominalnego PKB o 12% dochody z VAT wzrosły aż o 23% - z 232 mld zł do 286 mld zł. Podobnej skali przeszacowanie dotyczy wzrostu dochodów z PIT (wzrost z 63 do 78 mld zł). Elastyczności dochodów podatkowych względem PKB są bowiem wyraźnie niższe dla niskich wartości wzrostu gospodarczego. Nawet uwzględniając wyższą inflację w przyszłym roku (ok. 13,5%), dochody z obu tych tytułów (a także z akcyzy, która zasadniczo nie zależy od inflacji) będą niższe od planowanych, prawdopodobnie o ok. 20 mld zł.

Po stronie wydatków budżetowych w ustawie planuje się skokowy wzrost z 522 mld zł w roku bieżącym do 673 mld zł w roku przyszłym, czyli aż o 29% - dwukrotnie szybciej niż nominalny wzrost PKB. Ten skok wynika głównie z wzrostu wydatków na obronę narodową o 40 mld zł oraz na obsługę długu publicznego o kolejne 40 mld zł w związku z wzrostem rentowności polskich obligacji. Ale ten wzrost wydatków jest i tak mocno zaniżony, i to z czterech powodów.

Po pierwsze, rząd ukrył planowane wydatki na kwotę niemal 24 mld zł, które mają być sfinansowane papierami skarbowymi, przekazanymi niektórym jednostkom budżetowym na finansowanie ich działań, m.in. Funduszowi Reprywatyzacyjnemu (20 mld zł) i Telewizji Polskiej SA na propagandę (2,7 mld zł).

Po drugie, rząd planuje też wydać znacznie więcej pieniędzy poza budżetem państwa. Są to przede wszystkim wydatki rozmaitych państwowych funduszy umiejscowionych w BGK. Z danych zawartych w rządowej Strategii Zarządzania Długiem Sektora Finansów Publicznych wynika, że zadłużenie tych funduszy zwiększy się w 2023 roku o 84,4 mld zł – w tym Funduszu Przeciwdziałania Covid-19 o 23 mld, Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych o 39,6 mld, i Funduszu Pomocy o 10,7 mld zł.

Rzeczywiste wydatki tych funduszy będą zapewne jeszcze większe, bo korzystają one także z innych źródeł finansowania. Na przykład, FPC będzie w przyszłym roku – podobnie jak w roku bieżącym - zasilany środkami z zysku NBP. Niezależnie jednak od źródeł pochodzenia tych pieniędzy, sam fakt wydatkowania ich poza budżetem państwa stanowi naruszenie ustawy o finansach publicznych i Art. 219 ust. 3 Konstytucji, ponieważ Sejm nie ma nad tymi wydatkami żadnej kontroli.

Po trzecie, rząd podjął w ostatnich miesiącach szereg finansowych zobowiązań, których próżno szukać w ustawie budżetowej na 2023 rok. Obejmują one koszty związane z przedłużeniem na następny rok obowiązujących obecnie zerowych stawek VAT na żywność, działania ustaw chroniących odbiorców gazu, prądu i ciepła przed skutkami wzrostu cen źródeł energii i wspierających sektory energochłonne. Koszt tych zobowiązań to dodatkowe 60 mld zł.

I po czwarte, te dodatkowe wydatki (168 mld) i niższe dochody (o 20 mld) powiększą potrzeby pożyczkowe państwa o ok 188 mld zł, a to spowoduje wzrost kosztów obsługi długu w przyszłym roku o 7-8 mld zł.

Dodajmy do tego deficyt budżetowy zapisany w ustawie (68 mld), i mamy dziurę w finansach publicznych rzędu 265 mld zł - czyli 8% PKB!

Ale to nie koniec złych wiadomości. W przyszłym roku mamy przecież wybory, a szanse PiS na zwycięstwo maleją z każdym komunikatem GUS o inflacji, z każdym rachunkiem za prąd i gaz, i z każdym kolejnym dniem bez pieniędzy na KPO. Dlatego z ust polityków obozu rządowego padają kolejne obietnice, mówi się m.in. o 14. i 15. emeryturze (koszt ok. 27 mld zł), czy o ewentualnej waloryzacji świadczenia 500+ do wysokości 700 zł (koszt ponad 16 mld zł). Nie wiemy, czy te dodatkowe wydatki się pojawią w przyszłym roku, ale na pewno nie można ich wykluczyć.

Ponadto, rząd już zapowiedział wykorzystanie środków Polskiego Funduszu Rozwoju do finansowania projektów w ramach KPO w sytuacji, gdyby zabrakło pieniędzy europejskich na realizację tych projektów. Ponieważ PFR ma ograniczoną pulę własnych środków (zwroty pożyczek udzielonych w ramach Tarczy Finansowej), będzie musiał pożyczać środki na rynku. Oznacza to zwiększenie potrzeb pożyczkowych brutto państwa o kolejne 10-15 mld zł.

Oczywiście rodzi się pytanie, dlaczego tych liczb nie ma w rządowym projekcie ustawy budżetowej na 2023? Dlaczego i przed kim rząd chce ukryć prawdę o finansach publicznych? Na pewno nie dadzą się na te księgowe sztuczki nabrać ani rynki finansowe, ani Komisja Europejska. Wypada w takim razie uznać, że chodzi tu o zmylenie krajowej opinii publicznej. Rząd boi się ujawnić rzeczywiste rozmiary potrzeb finansowych państwa w przyszłym roku, bo musiałby przyznać, że po siedmiu latach rządów PiS finanse państwa polskiego znalazły się na skraju ruiny.

Bo smutna prawda jest taka, że – uwzględniając ewentualne wyborcze prezenty PiS - łączny deficyt sektora finansów publicznych może sięgnąć w przyszłym roku 300 mld zł. A to oznacza, że zadłużenie całego sektora na koniec 2023 roku urosłoby do ponad 2 bln zł i otarłoby się o konstytucyjny limit długu.

Drugie pytanie dotyczy wykonalności tego zmyślnego planu wydawania coraz większych pieniędzy poza budżetem, poza kontrolą Sejmu, i zadłużania się ponad miarę. Oczywiście, zależy to od tego, czy inwestorzy zechcą jeszcze pożyczać pieniądze polskiemu rządowi – w końcu rentowności polskich obligacji skarbowych wzrosły w ciągu półtora roku z 2,5% do prawie 7%. Jeśli więc inwestorzy wystraszą się rosnącego długu i ograniczą zakupy polskich papierów wartościowych, z pomocą pośpieszy zapewne usłużny prezes Glapiński, drukując potrzebne pieniądze. Zatem albo rząd PiS zafunduje nam – jak za czasów Gierka - garb długu, który nasze dzieci i wnuki będą spłacały przez wiele lat. Albo rząd PiS z prezesem NBP zafundują nam – jak za czasów Jaruzelskiego – garb wysokiej inflacji, która zje znaczną część oszczędności dwóch pokoleń Polaków.

Ekonomiści starają się ostrzegać przed powtarzaniem historycznych błędów popełnionych przez władze słusznie minionego okresu. Ale historyczne doświadczenia często schodzą na dalszy plan, gdy w rządzeniu górę bierze doraźna polityka. Niestety, doskonale wiemy, że strach przed przegraną w wyborach może odebrać rządzącym resztki poczucia odpowiedzialności za państwo. Ale cenę za ich błędy zapłacimy wszyscy.

Autor: prof. Dariusz Rosati